sobota, 30 września 2017

Najnowsza historia czyli łańcuszek dobrych rąk

To maleństwo na fotce w poprzednim poście siedziało przy bardzo ruchliwej drodze. Koleżanka gdy go zauważyła, zabrała do auta. Pojechała do weta i potem zabrała go do swojego domku.
Po południu zadzwoniła do mnie, co ma zrobić gdyż kicia nie może u niej zostać. Obiecałam , że coś zrobimy. Zalogowałam się na FB osobom które najlepiej znałam zostawiłam wiadomość.
Od wolontariuszki która mieszka niedaleko a ratuje kociaki od lat przeczytałam  cyt tez coś? każdy mówi, że nie może i takie tam ble, ble Odezwałam się do Grupy kociej.
 Adminka strony zareagowała natychmiast. Zrobiła post, potrzebowała fotek kotka. Wprawdzie dostałam fotki od koleżanki robione komórką ale pewnie z tych nerwów nie mogłam sobie poradzić aby je przesłać. Ewa bo tak ma na imię admina od kotów, podała mi do siebie telefon, wysłałam fotki a Ona umieściła w anonsie o kotku. Kolejny problem, okazało się że nie można tego udostępniać i może to zmienić dopiero za jakiś czas. Do problemu dołączyła Małgosia tak to przerobiła , że udało się udostępnić. Zostawiałam znajomym na priv prośby o udostępnianie. Wiele osób dołączyło, natomiast jedna która wydawało mi się , że znam najlepiej odpisała cyt, nie będzie udostępniać  takich rzeczy bo od tego są Fundacje a ona nie chce mieć w swoim profilu czegoś takiego.
Przyznam się, że przysłowiowa szczęka mi opadła. Odpisałam że: nie rozumiem skoro jedno zaledwie kliknięcie może uratować maleńką istotkę jak można tego nie zrobić. Przecież nie prosiłam jej o dom dla niego , ani o kasę, tylko o naciśniecie opcji udostępnij.
Pod fotka kici powstała dyskusja, pomoc musiała być na cito.
 Nagle, aż nie mogłam uwierzyć, odezwała się Lena z informacją, że zabierze go do siebie.To znów było dość skomplikowane. Kotem był w danej chwili 60 km poza Warszawą, możliwy dojazd tylko autem ( ja niestety nie mam auta) Nie ma tak łatwo Lena mieszka w Łodzi. dwie godziny spędzone przy kompie, kilka telefonów, koordynacja Małgosi i plan był gotowy.:Znajoma dowozi kicię do Warszawy, odbieram ja z oddalonej dzielnicy, a Lena z Łodzi po pracy przyjeżdża po kicię.
Stres był ogromny czy wszystko się uda.
Udało się, wprawdzie przejazd autobusem  na dworzec musiałam zamieć na taxi. Kiciuś był chudziutki i wystraszony. Jedno oczko, wypłynęło ( będzie do usunięcia) drugie zalepione -efekt kociego kataru)Drzemał mi podczas drogi i wtulał się w mój polar.
Wieczorem miałam telefon, że dojechali, a przed chwilą znalazłam fotkę Lena z  nim u weta.
Cuda się zdarzają, wydawało się to nie możliwe a jednak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz